A L I C A N T E!

 
Stolica Prowincji Alicante. Należy do Comunidad de Valencia, Costa Blanca. Słynie z tanich lotów do/z Polski, zamku Santa Bárbara i niezwykle charakterystycznej promenady.
 
 Do Alicante pierwszy raz przyjechaliśmy w 2015 roku. Był początek maja, nastawiliśmy się na gorące słońce, pływanie,plażowanie i wieczorne lody. Lody były, słońce też. Natomiast było dość wietrznie, więc leżenie na plaży nie należało do najprzyjemniejszych. Pływać się nie dało, było za chłodno.
Mieszkaliśmy na calle Lugo, więc na „tyłach” miasta. Front, ze swoją niezwykle charakterystyczną promenadą, mnóstwem knajp, lodziarni i straganów prezentuje się całkiem fajnie. Natomiast wspomniane wyżej tyły, już znacznie mniej. Miasto nie jest złe, powiedzielibyśmy, że jest średnie. Byliśmy i w o wiele ładniejszych i w o wiele brzydszych.

 

Dodatkowo spacerując ulicami miasta bardzo często słychać było język polski. Był to język polski padający z ust rozkrzyczanych i podchmielonych wczasowiczów, którzy uważają, że na wakacjach są anonimowi i wszystko im wolno… raczej nie chcielibyśmy tu zamieszkać- choć nasza opinia wydana jest jedynie na podstawie tygodniowego urlopu tutaj. Być może po spędzeniu dłuższego czasu, w innej okolicy, bardziej wtapiając się miasto, nabrałoby ono dla nas kolorowych barw :) Niczego nie przekreślamy.

 

Z Alicante mamy też trochę pechowych wspomnień, które przez zupełny przypadek zbiegły się akurat z tym miastem. Już pierwszego dnia zgubiliśmy 100 euro, a drugiego dnia, samozwańczy parkingowy (ciemnoskóry pan machający do Ciebie z daleka ręką i pokazujący Ci gdzie jest wolne miejsce (które oczywiście sam doskonale widzisz), abyś dał mu eurasa) ukradł nam z kół nakrętki wentyli. Niby taka pierdoła, ich koszt nie przekroczył nawet 100zł, ale niemiłe wspomnienie pozostało.

Oczywiście nie mamy żadnych złych odczuć względem osób o ciemniejszym kolorze skóry, studiowaliśmy i pracowaliśmy w baaardzo międzynarodowym środowisku. Natomiast samozwańczych parkingowych nie cierpimy w Hiszpanii! Jedziesz specjalnie dalej, aby mieć darmowy parking, bo planujesz postój na pół dnia, po czym przyjeżdżasz i musisz zapłacić krążącemu tam facetowi, który „żebrze” zamiast iść do normalnej pracy. Jak nie zapłacisz to stracisz wentyle…, szybę…, albo zarobisz rysę. To jest w Hiszpanii na minus i to duży. W Polsce tylko raz się z tym spotkaliśmy pod ZOO (a mieszkamy w wielkim mieście). W Hiszpanii nagminnie. Ale wróćmy do Alicante…

 

 

Przy głównym deptaku znajduje się lodziarnia- jogurtownia YoYo. Sam robisz sobie lody, wybierasz smaki, nakładasz owoce, polewy, posypki. Wszystko przepyszne! Niestety rachunek jest już mniej smaczny :) Ale to główna promenada, wiec nie ma co się dziwić.

 

 

Wszyscy też pewnie kojarzą charakterystyczny zamek unoszący się nad miastem ze zdjęcia powyżej. Nie byliśmy w środku, więc na jego recenzję zapraszamy przy naszej kolejnej wizycie w Alicante. Jak to mówią do trzech razy sztuka. Następnym razem pójdziemy, obiecujemy!

Byliśmy natomiast w restauracji na statku poniżej. Bardzo widokowe miejsce, nawet z zewnątrz (bo w środku i tak obowiązuje zakaz fotografowania).

 

Poniżej natomiast okolica w której mieszkaliśmy. Wieczorami chodziliśmy do pobliskiego parku, spacerowaliśmy sąsiednimi ulicami i próbowaliśmy się trochę wtopić w to miasto :)

 

 

A co Ty wiesz, o Alicante? Planujesz tam być? Już byłeś? Jak wrażenia?

Daj znać w komentarzu. Ahoj!