A L I C A N T E!
Dodatkowo spacerując ulicami miasta bardzo często słychać było język polski. Był to język polski padający z ust rozkrzyczanych i podchmielonych wczasowiczów, którzy uważają, że na wakacjach są anonimowi i wszystko im wolno… raczej nie chcielibyśmy tu zamieszkać- choć nasza opinia wydana jest jedynie na podstawie tygodniowego urlopu tutaj. Być może po spędzeniu dłuższego czasu, w innej okolicy, bardziej wtapiając się miasto, nabrałoby ono dla nas kolorowych barw :) Niczego nie przekreślamy.
Z Alicante mamy też trochę pechowych wspomnień, które przez zupełny przypadek zbiegły się akurat z tym miastem. Już pierwszego dnia zgubiliśmy 100 euro, a drugiego dnia, samozwańczy parkingowy (ciemnoskóry pan machający do Ciebie z daleka ręką i pokazujący Ci gdzie jest wolne miejsce (które oczywiście sam doskonale widzisz), abyś dał mu eurasa) ukradł nam z kół nakrętki wentyli. Niby taka pierdoła, ich koszt nie przekroczył nawet 100zł, ale niemiłe wspomnienie pozostało.
Oczywiście nie mamy żadnych złych odczuć względem osób o ciemniejszym kolorze skóry, studiowaliśmy i pracowaliśmy w baaardzo międzynarodowym środowisku. Natomiast samozwańczych parkingowych nie cierpimy w Hiszpanii! Jedziesz specjalnie dalej, aby mieć darmowy parking, bo planujesz postój na pół dnia, po czym przyjeżdżasz i musisz zapłacić krążącemu tam facetowi, który „żebrze” zamiast iść do normalnej pracy. Jak nie zapłacisz to stracisz wentyle…, szybę…, albo zarobisz rysę. To jest w Hiszpanii na minus i to duży. W Polsce tylko raz się z tym spotkaliśmy pod ZOO (a mieszkamy w wielkim mieście). W Hiszpanii nagminnie. Ale wróćmy do Alicante…
Przy głównym deptaku znajduje się lodziarnia- jogurtownia YoYo. Sam robisz sobie lody, wybierasz smaki, nakładasz owoce, polewy, posypki. Wszystko przepyszne! Niestety rachunek jest już mniej smaczny :) Ale to główna promenada, wiec nie ma co się dziwić.
Wszyscy też pewnie kojarzą charakterystyczny zamek unoszący się nad miastem ze zdjęcia powyżej. Nie byliśmy w środku, więc na jego recenzję zapraszamy przy naszej kolejnej wizycie w Alicante. Jak to mówią do trzech razy sztuka. Następnym razem pójdziemy, obiecujemy!
Byliśmy natomiast w restauracji na statku poniżej. Bardzo widokowe miejsce, nawet z zewnątrz (bo w środku i tak obowiązuje zakaz fotografowania).
Poniżej natomiast okolica w której mieszkaliśmy. Wieczorami chodziliśmy do pobliskiego parku, spacerowaliśmy sąsiednimi ulicami i próbowaliśmy się trochę wtopić w to miasto :)
A co Ty wiesz, o Alicante? Planujesz tam być? Już byłeś? Jak wrażenia?
Daj znać w komentarzu. Ahoj!